Pamiętam legendarnego kontrolera biletów Stasia „Gwizdka”, który w pracy posiłkował się… gwizdkiem. W latach 80. XX wieku właściwie nie było pojazdu komunikacji miejskiej albo skrzyżowania ważniejszych ulic, gdzie nie byliby obecni funkcjonariusze milicji, SB albo ZOMO. Jak Stasiowi uciekał gapowicz, dmuchał w gwizdek, a czający się naokoło tajniacy wiedzieli już o co chodzi i gonili pasażera – o pracy kontrolerów obecnie i 30 lat temu opowiada Sławomir, jeden z uczestników kampanii „Pracuję jako kontroler biletów”.
Warszawa, przełom lat 70. i 80. XX wieku. Dopiero co skończył pan szkołę, a już obraca się w świecie znakomitych aktorów teatralnych, dużo podróżuje… W 1982 roku decyduje się pan jednak porzucić teatr na rzecz komunikacji miejskiej. Dlaczego?
Rzeczywiście, pracę zawodową zaczynałem w Teatrze Ziemi Mazowieckiej, który później przekształcono w Teatr Popularny, a w 1990 roku w Teatr Szwedzka 2/4. Byłem montażystą sceny, czyli krótko mówiąc odpowiadałem za wszystko, co się na niej pojawiało. Przygotowując scenografię niewiele mieliśmy do wyboru, więc kreatywność i zdolności manualne były na wagę złota. Poza tym Teatr Ziemi Mazowieckiej specjalizował się w spektaklach objazdowych, więc oprócz przygotowania scenografii należało jeszcze ją spakować i przetransportować, często na drugi koniec kraju.
Później przez chwilę byłem związany z Teatrem na Woli, gdzie również zajmowałem się kompleksowym przygotowywaniem sceny do spektakli. Pochwalę się, że miałem swój udział w pracach scenograficznych do spektakli „Tango”, „Goya”, „Uciekła mi przepióreczka” i wielu, wielu innych.
Jak trafiłem do komunikacji miejskiej? No cóż – życie! Kondycja finansowa teatrów była coraz trudniejsza, zarobki coraz niższe, a ja nie mogłem liczyć na wsparcie rodziców. W domu było nas czworo, a mama wychowywała nas sama. Ktoś mi powiedział, ze szukają kontrolerów biletów. I tak 32 lata temu zacząłem pracę w „branży komunikacyjnej”.
Nie żałuje pan?
Czego? Teatru? Nie patrzę na to w ten sposób. Teatr miał swoje plusy i minusy, tak jak praca kontrolera biletów ma zalety i wady. Jestem wyznawcą zasady „Z niewolnika nie ma pracownika”, więc gdyby praca na obecnym stanowisku mi nie odpowiadała, po prostu bym ją zmienił.
Pracuje pan jako kontroler biletów od 32 lat. Łatwiej było wykonywać ten zawód trzy dekady temu, czy obecnie?
Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Przez te wszystkie lata zmieniły się zasady pracy kontrolerów. Obecnie, oprócz szkoleń, okresowo przeprowadzane są także specjalne egzaminy ze znajomości przepisów dotyczących zasad kontroli, prawa przewozowego, taryfy oraz regulaminu przewozów. Uczestniczymy także w kursach językowych oraz warsztatach m.in. z zakresu profesjonalnej współpracy z pasażerami, praw człowieka i różnic międzykulturowych.
Zmienił się także częściowo stosunek pasażerów do osób sprawdzających bilety. Przypomnijmy, że w międzyczasie doszło do zmiany ustroju, a przed 1989 rokiem kontroler biletów był utożsamiany z przedstawicielami władzy. Pamiętam legendarnego kontrolera Stasia „Gwizdka”, który w pracy posiłkował się… gwizdkiem. W latach 80. XX wieku właściwie nie było pojazdu komunikacji miejskiej albo skrzyżowania ważniejszych ulic, gdzie nie byliby obecni funkcjonariusze milicji, SB albo ZOMO. Jak Stasiowi uciekał gapowicz, dmuchał w gwizdek, a czający się naokoło tajniacy wiedzieli już o co chodzi i gonili pasażera. Niechęć warszawiaków do kontrolerów była więc naturalną reakcją, a celowe niekasowanie biletów swoistym manifestem antypatii do władzy i obowiązującego ustroju.
Niestety, mimo że zmienił się ustrój część pasażerów podobnie postrzega konieczność wnoszenia opłat za korzystanie z komunikacji miejskiej. Często zdarza się, że osoby mające bilety stają w obronie gapowiczów i proszą bym odpuścił.
Jak w takim razie współpracuje się z osobami, które mają 20, 30 lat? One nie pamiętają poprzedniego ustroju.
Jeżeli już zdarza się, że ktoś staje w obronie kontrolera, to jest to zazwyczaj młoda osoba. Ostatnio sprawdzałem bilety na Woli. Najpierw poprosiłem o bilet młodego mężczyznę, a później pana mniej więcej w moim wieku. Starszy mężczyzna nie miał biletu, nie chciał okazać dokumentu potwierdzającego tożsamość i w dosadny sposób zaczął wyrażać swoją opinię na temat kontrolerów i konieczności kasowania biletów. W tym momencie w dyskusję włączył się młodszy pasażer, któremu wcześniej sprawdzałem bilet i dobitnie zaznaczył, że skoro on płaci za bilet, to dlaczego ktoś ma być w uprzywilejowanej pozycji. To był początek wielkiej dyskusji, w którą zaangażowali się wszyscy pasażerowie jadący autobusem. Osoby podzieliły się na dwa obozy, „zwolenników” i „przeciwników” kontrolowania biletów. Wysiadając podziękowałem młodemu człowiekowi za wsparcie. To było bardzo budujące.
32 lata w jednej pracy! Wszystko wskazuje na to, że jest pan stały w uczuciach „zawodowych”. Ale nie tylko… Od 39 lat jest pan wierny jednej pasji.
Od prawie 40 lat wędkuję. Wyjeżdżam nad rzekę, siadam, w tle śpiewają ptaki, a ja czuję jak napięcie i stres odpływają. Często żartuję, że to „obustronne uczucie”. Miejscowi wędkarze przychodzą nad rzekę skoro świt, siedzą kilka godzin i nic. Ja przyjeżdżam przed południem, rozkładam ekwipunek, zarzucam wędkę i nie muszę długo czekać na rybę. Wyznaję zasadę „złów i wypuść”, czyli nie zabijam złowionych ryb, tylko pozwalam im wrócić do wody. Być może to czują, bo każdy pobyt nad wodą to dla mnie ogromna satysfakcja, zarówno z liczby złowionych ryb, jak i obcowania z przyrodą.
Szczegółowe informacje o kampanii „Pracuję jako kontroler biletów” są dostępne tutaj
Opublikowano 17 października 2014
Ostatnia aktualizacja 3 czerwca 2019